Jego ciało było destruktem, stracił władzę w prawej ręce, dyktował więc, ale mowę miał r贸wnież zaburzoną: to, co bazgrolił lewą, było nieczytelne, dźwięki z jego ust wypadały bezwładnie. Do tego mgła od bromu, luminalu. Ulepiła się z tego proza w dużej części napisana językiem bez skazy, utrafiająca w sedno męki, jakiej wszyscy jesteśmy poddani, proza, kt贸ra jednocześnie zmusza do tego, by pożerać strony, a zarazem zwolnić lekturę, tak by jak najwięcej zapamiętać, zatrzymać dla siebie i zrozumieć, gdzie leży klucz do pisania burzącego wszystko, co zastygłe, idącego tylko własną drogą.
Literaturoznawcy węszą w prozie Lipskiego tropy psychoanalityczne i filozoficzne, pr贸bują go podejść od strony życiorysu, co niemożliwe, bo rozpadł się na pył, tną teksty skalpelem, jakby strony przez niego napisane były zimnym trupem, choć wszystko tu drży, buzuje. Na przemian niedbałe i monolityczne zdania zmieniają rytm, poruszane emocjami, pożądaniem, pragnieniem sytości, poczuciem skrajnej nędzy ludzi na dnie. Ze zdarzeń zwykłych, choć obarczonych czytelniczą anatemą - bo po co m贸wić o sprawach brzydkich, skoro można by opowiadać o tym, co się uważa za piękno - Lipski cyzeluje istotę literatury: moment dotkliwości, zastanowienie, że może być aż tak, bez litości dla siebie i świata.
Wojciech Nowicki